czwartek, 30 lipca 2009

Nocny trip o lekkim zabarwieniu industrialnym

Właśnie wróciłem z nocnej przejażdżki nie tylko ulicami stolicy.
Plan na dziś był mniej więcej taki, aby troszkę głębiej przeczesać teren między Al. Jerozolimskimi a Wolską/Połczyńską, czyli tam, gdzie znajduje się sieć torowisk. Niby gugle map wskazuje tam jakieś ścieżki, także spróbowałem wybadać, jak to się ma do rzeczywistości.
Plan był mniej więcej taki:


Zgodnie z planem zjechałem z Alei za Redutą i prułem aż skończył się asfalt. Wszystko ładnie pięknie, ale na Włochowskiej nie dość, że ten asfalt kończy się szybko, to jeszcze szybciej porasta różną zieleniną i tego typu syfem, także po chwili rezygnuje z tej trasy (w dzień tylko bym czekał na taką trasę, w nocy w takich okolicach jest się czego bać ;) ) i wracam na Jerozolimskie, po czym wbijam w Budki Szczęśliwickie w okolicach salonu Mercedesa. Mijając pierwsze tory kolejowe zaczyna się robić ciekawie, dojeżdżam do czerwonego X'sa z mapki powyżej i na pseudo rondzie spotykam się z taką oto ciekawą instalacją


Po mapce sądziłem że jadąc dalej do drugiego "ronda" (zielony X, pętla autobusowa Odolany)...


...uda mi się odbić do Gniewkowskiej, lecz niestety ścieżka łącząca to drugie "rondko" z tą ulicą to przejście przez tory dla pieszych, czyli słynne "płotki":


Tu tylko dodam, że przekonałem się w tym momencie, jak bardzo nieocenionym wrażeniem jest przebywanie na takim zadupiu (a zadupie było harde) w momencie, gdy gaśnie silnik z niewiadomych przyczyn (chyba coś świeca nie wyrabiała). Na szczęście nie był to większy problem i wracając się parędziesiąt metrów wjechałem normalnie w Gniewkowską
po czym, dojeżdżając do torów poczekałem sobie z 5 minut aż przejedzie pociąg towarowy.

Pociąg przejechał, ja ruszyłem i dalej w totalnej ciemności raz po raz przerywanej przez okoliczne latarnie, czekając aż mi siądzie aku od katowania go światłami drogowymi. Raz cośtam zaburknął ale ogólnie jazda na pełnych światłach dała radę.
Dojechałem do cywilizacji żałując, że nie miałem lepszego aparatu, bo po drodze widoczki były na serio fajne, ale do ujęcia tylko aparatem, któremu można ostawić czas naświetlania. Dlatego od następnego razu nie biorę prostego Canonika tylko w miarę sensownego kompaktowego Fuji'ka, ktorego odziedziczyłem po rodzicielu mym ostatnimi czasy. Krowa większa jest z niego, ale jeśli ujeżdżam po nocy to musze mieć sprzęt, który umie zrobic wtedy fotę.
Wróciłem na Muranów przez Koło i Sady Żoliborskie, gdzie potestowałem sobie przyczepność na mokrej (za sprawą jeżdżącej polewaczki) nawierzchni. Mimo że przedni hamulec (bęben) robi raczej za spowalniacz to i tak hamowanie awaryjne w takich przypadkach bezwględnie musi odbyć się przy użyciu za równo tylnego jak i przedniego. Zakupiwszy po drodze dwie puszeczki ulubionego browarka wróciłem na parking i poszedłem w kime.

wtorek, 28 lipca 2009

Poniedziałek

Wieczorna przejażdżka przebiegła totalnie bezproblemowo, objeździłem tym razem zakątki Pragi Północnej, Targówka, dojeżdżając do Marek. Tam chwilę poprułem po bezdrożu i ta krótka chwila wystarczyła, żeby przypomnieć mi, że MZta, choć endurakiem być nie będzie, nie jest tylko i wyłącznie asfaltowym pomykaczem. Pora już za późna, także oranie lasu i czesanie nieoświetlonych bezdroży zostawiam na później. Wracając zatrzymałem się na sekundę pod 'rakietą' z zamiarem wykrzesania czegoś więcej z "mojego" canonowego pstrykacza. A co - żeby nie było tylko bełkotu ;)




Dobranoc ;)

piątek, 24 lipca 2009

Czerwone światło nie zawsze złe, czyli czwartkowy wieczór burzowy

Wczoraj już od popołudnia media huczały o ciekawie pogodowo zapowiadającym się wieczorze.
A ja jak to zwykle wieczorem, jeśli tylko MZta jest jezdna, czekam aż ze stołecznych ulic pozjeżdża styrana całodziennym zajobem i korkowym powrotem do domu gawiedź w puszkach i ruszam na miasto. A tego wieczora jak się później okazało, potencjalnym zagrożeniem są nie tylko wyżej wzmiankowane "puszki" :) .
Pojeździłem trochę po Śródmieściu i z postanowieniem posilenia się kebabem z budy nieopodal domu ruszyłem w tym kierunku. I w tym momencie wzmógł się mega-wiater + deszczyk.
"Phi" - myślę sobie - "byle deszczyk i zefirek nie zniechęci mnie do wieczornego poszurania po rewirach". Byle deszczyk nie, ale wiaterek to się zrobił całkiem niezły. Jechałem Al. Solidarności, w oddali widząc kiwające się drzewa, kłęby piachu/kurzu i zaczęło mnie z pasa zwiewać. Dojeżdżam do remontowanego skrzyżowania z Al. Jana Pawła II, widząc, że z zielonego zmienia się na żółte. Zwalniam i powoli toczę się do świateł. Skrzyżowanie jest totalnie rozkopane, postawione zostały tymczasowe słupy z sygnalizacją, wsparte jedynie betonowymi klocami. No i w momencie mojego dotaczania się do w/w świateł taki słupek nagle kiwnął się i walnął z impetem na prawy pas ulicy. Wszystko ładnie pięknie, tylko tak sobie po chwili pomyślałem, że gdyby świeciło nadal zielone, to sunąłbym mniej więcej na wysokości tego ładnego słupa.

Szybko strzeliłem parę średniej jakości fotosów i zawinąłem tyłek na chatę...
Motocyklowy wieczór znów przerwany, tym razem nie z powodu awarii MZty, ale skandalicznych warunków na drodze. Szkoda.

czwartek, 23 lipca 2009

Gumowo-dziadowska robota

Zadowolony z siebie po akcji z tylną zębatką jeździłem sobie na relaksie, w spokoju badając zachowanie się też silnika po regulacji gaźnika.
No i sobie tak jadę przez Plac Wilsona poniedziałkowego wieczora, napawając się delikatnym wieczornym zefirkiem i swondem krążących autobusów w większości w wieku mojego rumaka, aż tu nagle KLANG-KLANG & JEBS! Znów coś w tylnym kole. Nie zblokowało się, lecz szybko zauważyłem że jakiś bałagan zrobił się z osłoną zębatki i gumami osłaniającymi łańcuch. Zjechałem szybko na bok (przystanek autobusowy) i jak spojrzałem dokładnie co się stało, zacząłem kulać przez jakieś 10 minut. Widok był niecodzienny, bo jakimś niewytłumaczalnym dla mnie sposobem dolna guma przeniosła się do góry i wraz z tą górną zgniecione w "harmonijkę", porozcinane przez łańcuch i ogólnie wymiętolone znajdowały się na przestrzeni przeznaczonej tylko dla jednej takiej gumy. No kurde, że aparacik zostawiłem w domu. Widok-miazga.
Jak już przestałem się śmiać zacząłem badać jak to się mogło stać, no i przede wszystkim zastanawiać - jak ja teraz wrócę do domu? Bez usunięcia usterki nie ruszę sprzęta. Na szczęście zawsze mam przy sobie scyzora, także długo nie rozmyślając porozcinałem wzdłuż łańcucha resztki gum i "na golasa" wróciłem na Dzielną. Następnego dnia sfociłem na pamiątkę resztki gum i po pracy zakupiłem nowe (18 zł/szt + 12zł plastikowa osłonka zębatki, która ułamała się w jednym miejscu), także tak to wyglądało:
Znalazłem też powód usterki - była nią mój brak doświadczenia i ta zajebana tyrana zębatka, a konkretnie nowe śrubki, które ostatnio zamontowałem. Dwie się poluzowały i jakoś tak sie wkleszczyły w te gumy lecąc wraz z łańcuchem, że narobiły takiego bigosu. Pewnie tamtego wieczora, kiedy ręcznie piłowałem śrubki wkręcając nie miałem pary w rękach i po prostu ich dostatecznie nie dokręciłem.
Po pracy skoczyłem do Leroja-Merlina po nowe śrubki i nakrętki, gumóweczką (fleksem, diaxem etc.) przyciąłem je w 5 minut.
Wieczorkiem tego samego dnia zabrałem się do montażu. Musiałem odpiąć łańcuch, a to była dla mnie nowa sprawa, bo szczerze mówiąc jedyny łańcuch (no dobra, łańcuszek) jaki odpinałem w życiu to taki komunijny (z Dzieciątkiem Jezus) z mojej własnej szyi. Nawet rowerowego nigdy nie tykałem. Zlokalizowałem właściwe ogniwo i stwierdziłem brak nań spinki (pewnie wypadła ostatnio, bo łańcuch bez gum dość znacznie szarpał).
Tu wspomnę o fajnej sprawie jaką jest wieczorne dłubanie przy maszynie. Wyniosłem z chaty krzesełko, lampki i flaszke Łomży, a z okna poprowadziłem prąd na kilku przedłużaczach. Popsikawszy się zawczasu środkiem antykomarowym ze spokojem, na czilałcie siedziałem i kombinowałem przy MZcie. Zrobiłem nawet kilka fot:



Wszystko byłoby pięknie, gdyby na koniec nie okazało się, że kupiłem złą osłonę zębatki - kupiłem do TSki (gumy też) a stara była do ETZ. Różnica w okolicach gwintu niewielka, ale jednak przez nią (w TSkowej troche inaczej jak widac poniżej) nie sposób dopasować zębatkę itp.


Praca tego wtorkowego wieczoru była zatem skończona, z racji wczorajszego dłuższego pobytu w pracy robotę dokończyłem dziś rano przed pracą, już z właściwym plastikiem. Wymieniając plastik w sklepie dokupiłem też ogniwo do łańcucha, jako że brakowało tej skuwki (czy jak to tam się zwie). No i dochodzimy do momentu, w którym wytłumaczyć mogę wreszcie, dlaczego w temacie użyłem słowa "dziadowska" robota. Podmieniając plastik zauważyłem że gumy coś nei pasują. No tak, kolejna różnica w plastikach TS i ETZ - wielkość otworów, którymi wylatuje łańcuch. Strasznie nie lubię takiej fuszery, ale musiałem przyciąć gumy nożykiem i zajebać to na koniec taśmą izolacyjną. No cóż, i tak niedługo przyjdzie do wymiany zębatki, przy której będzie znów plastik tskowy potrzebny itd itp, także zrobi się dobrze później. Póki co ruszyłem pełną wiksą do roboty, bo to już 9:30 i mnie już wydzwaniają. Ale pikna jazda była - i o dziwo - ani razu przy ruszaniu nie przeskoczył łańcuch... A skakał po zębatkce niemal zawsze przy mocniejszym (niż totalnie delikatne) ruszaniu spod świateł. Czyli miały na to wpływ nie tylko styrana i przypominająca piłę tarczową zębatka ale i te pierdolniki :)
Poniżej kilka fot z dzisiejszego poranka:

wtorek, 21 lipca 2009

Akcje 24/06/09 - 19/07/09

Mija prawie miesiąc od mojej przygody z MZ, a już parę ciekawszych (na + i na -) akcji mam za sobą. Jako że pomysł, aby to dokumentować powstał niedawno streszczę w miarę logicznie co do tej pory robiłem i gdzie jeździłem MZtką:

Tylna opona.
Pierwsze zadanie. Założony przez prawowitego właściciela parę miesięcy temu jakiś używany Metzeler okazał się za szeroki, często ocierał się o błotnik i ogólnie jeździło się mało komfortowo, toteż zdecydowaliśmy zamienić go na nówkę sztukę oponę, aby młodemu adeptowi jeździło się bezstresowo. A kupno takiej opony na szybko to nie lada sztuka. Po paru perturbacjach niewartych szerszego opisu zdobyłem kostkę (wolałem szosową, bo w terenie jeżdżę o wiele rzadziej) "znanej" marki Morerun ;) . Oponka jaka by nie była, prezentuje się całkiem spoko, jeździ się na pewno lepiej niż na poprzedniej.
Dzięki tej akcji nauczyłem się zdejmować tylne koło i poznałem elementy obok (bęben hamulca, cięgno, łożyska), zachowała się jedna fotencja:



Niewyregulowany/zasyfiony gaźnik.
To była bardzo wnerwiająca kwestia. Sam nie chciałem podejmować się naprawy tej "usterki", mimo, że użytkowanie mzty w takim stanie nie należało do dużej przyjemności: gasnący silnik na jałowym biegu, potworne jak na ten motocykl spalanie (szacuje że łykał powyżej 10l/100 :) ) no i psujące się co chwilę świece ( częste odwiedziny sklepu przy Nowolipkach w Warszawie). No i właśnie podczas którejś wizyty sprzedawca po chwili gadki zainteresował się tematem gaźnika i objawów psucia się świec. Spytał jak z filtrem powietrza, ja zrobiłem wielkie oczy no i po chwili już zdejmowałem dekiel po lewej stronie. Co się okazało - MZta nie miała filtra w ogóle, zamiast niego wśród syfu jaki zebrała do tej pory leżała smętnie stara pończocha :D
Wsadzenie nowego filtra (18zł), poza oczywistymi korzyściami, miało już poprawić pracę silnika, ale wiadomo było, że oprócz kręcenia śrubkami przy gaźniku, czekało jego rozkręcenie i ew. przeczyszczenie.
Po paru cynkach od różnie poznanych znajomych (MZtka z racji swojej nazwijmy to unikatowości jak na dzisiejsze czasy, a dużej popularności swego czasu, przyciąga wiele osób w różnym wieku) w końcu udało się znaleźć kogoś, kto pomoże z gaźnikiem. Osobą tą okazał się sympatyczny gość z Łomianek, u którego byłem wczoraj (poniedziałek, 20.07.09) i który oprócz regulacji, dał parę rad i wyjaśnił wiele kwestii w temacie MZtkowym.

W każdym razie, ten problem kosztował mnie kupno większej ilości paliwa, paru świec, parę kilometrów pchania maszyny na parking (najdłużej "tylko" 3,5km z Wawrzyńca na Dzielną), bo nie zawsze miałem świece w zapasie. Ale mam nadzieje ten etap mam za sobą.


Stuki w tylnym kole
To było pierwsze zdarzenie, które nie tyle mnie zdenerwowało (jak "skończona" świeca gdzieś w terenie) co trochę przestraszyło. Otóż tego wieczora poniosło mnie i zjeździłem Warszawę wzdłuż i wszerz (robiąc ok 100km i wysuszając niemal cały bak :D).
Godzina 1:00, Okęcie, 15km od domu. Ruszam spod świateł i nagle ŁUP ŁUP ŁUP z okolic tylnego koła. Myślę - laczek - k***a jak ja zapcham grata 15km do chaty na flaku?!?
Zjechałem na bok, patrzę - opona ok, z zewnątrz wizualnie wszystko ok. Może zębatce ułamało się parę ząbków czy coś? Kurde, nie znam się, nie wiedziałem co to może być. Po chwili zastanowienia doszedłem do wniosku, że mimo nie tak mocnych stuków powoli poturlam się do domu, bo i na tym zadupiu nic nie zdziałam, i nie ma odp. światła do robótek, no i nie zostawię tu MZtki samej, bo co to da? Powoli doturlałem się w stronę domu. Dojeżdżając pod dom (ze 100m od), w zasadzie już tocząc się do miejsca parkowania nagle JEBS! - tylne koło się zblokowało. Rychło w czas ;) . Udało mi się dopchać grata TYŁEM na parking (przodem się ni hu hu nie dało) i poszedłem spać.
Następnego dnia po rozkręceniu okazało się, że koło zębatki przykręcone jest do reszty koła 6 śrubkami z nakrętkami (nr13) i jedna śrubka luzem telepie po gwincie, a nakrętki brak. To ona telepała cały czas i dopiero po domem na tyle się wysunęła, że klinując się z tuleją od prędkościomierza (czy jak to się nazywa) zblokowała koło. Po zakupie 6 nowych śrubek i ich wymianie (niezbędny okazał sie zakup gumówki (po polsku: szlifierki kątowej, po szczecińsku: fleksa, po warszawsku: diaksa, hehe) i odp. przypiłowaniu, aby pasowały do zębatki problem zniknął... do czasu (jak się okazało wczoraj wieczorem, ale o tym później)
Dzięki temu zdarzeniu już zamkniętymi oczami demontuje i montuje tylne koło wraz z zębatką itp. :)

Wypady na miasto.
Teraz ta przyjemniejsza forma spędzania czasu z tym nieokrzesanym jednośladem.

Póki co stan motocykla nie pozwolił mi polecieć gdzieś dalej, ale nie ma tego złego itd, bo dzięki temu mogę poznać miasto, w którym dane mi mieszkać z nowej perspektywy. Jednego, czego żałuję to braku jakiegokolwiek fotoaparatu podczas tych wypadów, bo czasem można zobaczyć wiele ciekawych rzeczy. Drugą sprawą są mijani ludzie, czy to przechodnie czy jadący w autach, patrzący albo ze zdziwieniem (w końcu dwusuw swoje musi oddymić ;) ) albo z wszystko mówiącym błyskiem w oku.
Postaram się od teraz, w kolejnych postach pisać o co ciekawszych wypadach.

Do tej pory oprócz standardowych przejażdżek popołudniowo-wieczornych zaszalałem raz, przejeżdżając po Wawie ok 100km (o czym wspomniałem wcześniej). Oprócz Pragi Południe byłem chyba wszędzie ;)
Jest coś w jeździe jednośladem, co pozwala zapomnieć o wszystkich przyziemnych sprawach. Relaksuje i daje poczucie takiego błogiego spokoju. Jedziesz przed siebie i wszystko co zbędne zostaje w tyle wraz z chmurą z rury. Obym mógł jak najczęściej tego doświadczać...


Znajomości
Co najbardziej mnie zaskoczyło z początku, a teraz jest już miłym elementem MZtowego życia są ludzie napotkani podczas jazdy lub (co częściej) grzebania przy sprzęcie (pod domem lub miejscem pracy).
Pierwszym większym zainteresowanym okazał się miły dziadzio, mechanik z WFMki (w latach
60tych), który próbował nauczyć nas zmieniać oponę (bo akurat napatoczył się w kryzysowym momencie ;) ) i oczywiście zaczął opowiadać o swoich podbojach i wyczynach nie tylko na WFMkach. Gość przechodzi codziennie w tę i z powrotem (z domu na skwerek posiedzieć na ławeczce) i o ile na początku był trochę wnerwiający (wiadomo, robota nie idzie to sie nie chce wysłuchiwać pierdół nad uchem) tak potem chętnie się słuchało o podpierdalaniu zębatek z fabryki i handlowaniu na lewo :D Ogólnie niezłe historyjki i kawałek historii.

Kolejną osobą był Michał, który zainteresował się MZtką pod moją pracą, podczas gdy cośtam przy niej robiłem. Michał popierdziela swoim Rometem 125 i trochę poopowiadał o swoich udanych wycieczkach po Polsce takim wynalazkiem. Jako, że był to okres rozregulowanego gaźnika i moich żali na ten temat, Michał zaoferował namiar do jakiegoś warsztatu na Żoliborzu, który podrzucił mi listownie następnego dnia.


Liścik znalazłem tylko dzięki nalepce-logosowi na wierzchu, ponieważ kartka leżała nie w skrzynce (tak jak byliśmy umówieni) tylko smętnie leżała na mokrym po deszczu chodniku :)
Warsztat jak się później okazało nie podjął się pracy, tym nie mniej bardzo się cieszę z pomocy, jaką zaoferował kolega.

Poza tym przewinęło się jeszcze kilku(-nastu?) osobników, od których słyszeć miłe komentarze, rady itp. Tego typu spotkania i sytuacje dają dużo sił do walki z kolejnymi awariami ;)

poniedziałek, 20 lipca 2009

Start!

No to zaczynamy.

Pomysł na tego bloga powstał z chęci spisania, zarchiwizowania i podzielenia się z innymi moimi przeżyciami związanymi z jedną z moich ostatnich zajawek tzn. jazdą na motocyklu i opiece technicznej nad nim. A jest czym się opiekować, bo MZ TS 250 z 1978 roku to już nie młody szczyl jak jego nowy jeździec ;)
Tym samym na moim blogu będę starał się opisywać zarówno poszczególne etapy mniej lub bardziej poważnych napraw, jak i różnego rodzaju miejskich i podmiejskich eskapad, których jest i mam nadzieję będzie niemało. Będę starał się również dorzucać w miarę dużo zdjęć, bo one chyba bardziej cieszą oko, niż wiele linijek bełkotu.

Dotychczas nie miałem styczności z takim czymś jak blog, także pewnie minie trochę czasu zanim nabierze on jakiegoś ciekawszego i ostatecznego wyglądu, także ewentualnych widzów proszę o wyrozumiałość :)

Filip














PS: Z tego miejsca dzięki dla Przemka za użyczenie sprzęta na sezon jak i pierwsze wskazówki dot. tej dzikiej maszyny ;)