Mija prawie miesiąc od mojej przygody z MZ, a już parę ciekawszych (na + i na -) akcji mam za sobą. Jako że pomysł, aby to dokumentować powstał niedawno streszczę w miarę logicznie co do tej pory robiłem i gdzie jeździłem MZtką:
Tylna opona.Pierwsze zadanie. Założony przez prawowitego właściciela parę miesięcy temu jakiś używany
Metzeler okazał się za szeroki, często ocierał się o błotnik i ogólnie jeździło się mało komfortowo, toteż zdecydowaliśmy zamienić go na nówkę sztukę oponę, aby młodemu adeptowi jeździło się bezstresowo. A kupno takiej opony na szybko to nie lada sztuka. Po paru perturbacjach niewartych szerszego opisu zdobyłem kostkę (wolałem szosową, bo w terenie jeżdżę o wiele rzadziej) "znanej" marki
Morerun ;) . Oponka jaka by nie była, prezentuje się całkiem spoko, jeździ się na pewno lepiej niż na poprzedniej.
Dzięki tej akcji nauczyłem się zdejmować tylne koło i poznałem elementy obok (bęben hamulca, cięgno, łożyska), zachowała się jedna fotencja:
Niewyregulowany/zasyfiony gaźnik.
To była bardzo wnerwiająca kwestia. Sam nie chciałem podejmować się naprawy tej "usterki", mimo, że użytkowanie mzty w takim stanie nie należało do dużej przyjemności: gasnący silnik na jałowym biegu, potworne jak na ten motocykl spalanie (szacuje że łykał powyżej 10l/100 :) ) no i psujące się co chwilę świece ( częste odwiedziny sklepu przy Nowolipkach w Warszawie). No i właśnie podczas którejś wizyty sprzedawca po chwili gadki zainteresował się tematem gaźnika i objawów psucia się świec. Spytał jak z filtrem powietrza, ja zrobiłem wielkie oczy no i po chwili już zdejmowałem dekiel po lewej stronie. Co się okazało - MZta nie miała filtra w ogóle, zamiast niego wśród syfu jaki zebrała do tej pory leżała smętnie stara pończocha :D
Wsadzenie nowego filtra (18zł), poza oczywistymi korzyściami, miało już poprawić pracę silnika, ale wiadomo było, że oprócz kręcenia śrubkami przy gaźniku, czekało jego rozkręcenie i ew. przeczyszczenie.
Po paru cynkach od różnie poznanych znajomych (MZtka z racji swojej nazwijmy to unikatowości jak na dzisiejsze czasy, a dużej popularności swego czasu, przyciąga wiele osób w różnym wieku) w końcu udało się znaleźć kogoś, kto pomoże z gaźnikiem. Osobą tą okazał się sympatyczny gość z Łomianek, u którego byłem wczoraj (poniedziałek, 20.07.09) i który oprócz regulacji, dał parę rad i wyjaśnił wiele kwestii w temacie MZtkowym.
W każdym razie, ten problem kosztował mnie kupno większej ilości paliwa, paru świec, parę kilometrów pchania maszyny na parking (najdłużej "tylko" 3,5km z Wawrzyńca na Dzielną), bo nie zawsze miałem świece w zapasie. Ale mam nadzieje ten etap mam za sobą.
Stuki w tylnym koleTo było pierwsze zdarzenie, które nie tyle mnie zdenerwowało (jak "skończona" świeca gdzieś w terenie) co trochę przestraszyło. Otóż tego wieczora poniosło mnie i zjeździłem Warszawę wzdłuż i wszerz (robiąc ok 100km i wysuszając niemal cały bak :D).
Godzina 1:00, Okęcie, 15km od domu. Ruszam spod świateł i nagle ŁUP ŁUP ŁUP z okolic tylnego koła. Myślę - laczek - k***a jak ja zapcham grata 15km do chaty na flaku?!?
Zjechałem na bok, patrzę - opona ok, z zewnątrz wizualnie wszystko ok. Może zębatce ułamało się parę ząbków czy coś? Kurde, nie znam się, nie wiedziałem co to może być. Po chwili zastanowienia doszedłem do wniosku, że mimo nie tak mocnych stuków powoli poturlam się do domu, bo i na tym zadupiu nic nie zdziałam, i nie ma odp. światła do robótek, no i nie zostawię tu MZtki samej, bo co to da? Powoli doturlałem się w stronę domu. Dojeżdżając pod dom (ze 100m od), w zasadzie już tocząc się do miejsca parkowania nagle JEBS! - tylne koło się zblokowało. Rychło w czas ;) . Udało mi się dopchać grata TYŁEM na parking (przodem się ni hu hu nie dało) i poszedłem spać.
Następnego dnia po rozkręceniu okazało się, że koło zębatki przykręcone jest do reszty koła 6 śrubkami z nakrętkami (nr13) i jedna śrubka luzem telepie po gwincie, a nakrętki brak. To ona telepała cały czas i dopiero po domem na tyle się wysunęła, że klinując się z tuleją od prędkościomierza (czy jak to się nazywa) zblokowała koło. Po zakupie 6 nowych śrubek i ich wymianie (niezbędny okazał sie zakup gumówki (po polsku: szlifierki kątowej, po szczecińsku: fleksa, po warszawsku: diaksa, hehe) i odp. przypiłowaniu, aby pasowały do zębatki problem zniknął... do czasu (jak się okazało wczoraj wieczorem, ale o tym później)
Dzięki temu zdarzeniu już zamkniętymi oczami demontuje i montuje tylne koło wraz z zębatką itp. :)
Wypady na miasto.
Teraz ta przyjemniejsza forma spędzania czasu z tym nieokrzesanym jednośladem.
Póki co stan motocykla nie pozwolił mi polecieć gdzieś dalej, ale nie ma tego złego itd, bo dzięki temu mogę poznać miasto, w którym dane mi mieszkać z nowej perspektywy. Jednego, czego żałuję to braku jakiegokolwiek fotoaparatu podczas tych wypadów, bo czasem można zobaczyć wiele ciekawych rzeczy. Drugą sprawą są mijani ludzie, czy to przechodnie czy jadący w autach, patrzący albo ze zdziwieniem (w końcu dwusuw swoje musi oddymić ;) ) albo z wszystko mówiącym błyskiem w oku.
Postaram się od teraz, w kolejnych postach pisać o co ciekawszych wypadach.
Do tej pory oprócz standardowych przejażdżek popołudniowo-wieczornych zaszalałem raz, przejeżdżając po Wawie ok 100km (o czym wspomniałem wcześniej). Oprócz Pragi Południe byłem chyba wszędzie ;)
Jest coś w jeździe jednośladem, co pozwala zapomnieć o wszystkich przyziemnych sprawach. Relaksuje i daje poczucie takiego błogiego spokoju. Jedziesz przed siebie i wszystko co zbędne zostaje w tyle wraz z chmurą z rury. Obym mógł jak najczęściej tego doświadczać...
Znajomości
Co najbardziej mnie zaskoczyło z początku, a teraz jest już miłym elementem MZtowego życia są ludzie napotkani podczas jazdy lub (co częściej) grzebania przy sprzęcie (pod domem lub miejscem pracy).
Pierwszym większym zainteresowanym okazał się miły dziadzio, mechanik z WFMki (w latach 60tych), który próbował nauczyć nas zmieniać oponę (bo akurat napatoczył się w kryzysowym momencie ;) ) i oczywiście zaczął opowiadać o swoich podbojach i wyczynach nie tylko na WFMkach. Gość przechodzi codziennie w tę i z powrotem (z domu na skwerek posiedzieć na ławeczce) i o ile na początku był trochę wnerwiający (wiadomo, robota nie idzie to sie nie chce wysłuchiwać pierdół nad uchem) tak potem chętnie się słuchało o podpierdalaniu zębatek z fabryki i handlowaniu na lewo :D Ogólnie niezłe historyjki i kawałek historii.
Kolejną osobą był Michał, który zainteresował się MZtką pod moją pracą, podczas gdy cośtam przy niej robiłem. Michał popierdziela swoim Rometem 125 i trochę poopowiadał o swoich udanych wycieczkach po Polsce takim wynalazkiem. Jako, że był to okres rozregulowanego gaźnika i moich żali na ten temat, Michał zaoferował namiar do jakiegoś warsztatu na Żoliborzu, który podrzucił mi listownie następnego dnia.
Liścik znalazłem tylko dzięki nalepce-logosowi na wierzchu, ponieważ kartka leżała nie w skrzynce (tak jak byliśmy umówieni) tylko smętnie leżała na mokrym po deszczu chodniku :)
Warsztat jak się później okazało nie podjął się pracy, tym nie mniej bardzo się cieszę z pomocy, jaką zaoferował kolega.
Poza tym przewinęło się jeszcze kilku(-nastu?) osobników, od których słyszeć miłe komentarze, rady itp. Tego typu spotkania i sytuacje dają dużo sił do walki z kolejnymi awariami ;)